sobota, 28 marca 2009

Plastikowy motyl [Aleksandra]

„Autobusowa płaczka” – tak o sobie kiedyś pomyślałam. Właściwie mogłabym odjąć przymiotnik z tego określenia i nadal byłaby to prawda.
Tamtego dnia byłam, jak zwykle, na uczelni. Po zajęciach poszłam do szatni, odebrałam moją czarną kurtkę i narzuciłam ją na czarny, zbyt szeroki sweter. Usłyszałam kilka zdawkowych: „Będzie dobrze”, „Trzymaj się!” i „Dasz sobie radę”, a potem wyszłam na ulicę. Dzień był pochmurny. Szary. Poczułam na twarzy muśnięcie wiatru i po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że jestem sama, że wrócę do pięknego, czystego i wielkiego, ale pustego mieszkania. W progu przywita mnie ogon psa zamiast Twoich ramion. Zacisnęłam zęby. Udało się powstrzymać łzy.
Szłam powoli w stronę przystanku. Rozglądałam się wokół siebie. Szukałam jakiegoś elementu, na którym mogłabym skupić wzrok. Próbowałam skierować myśli na jakieś przyziemne sprawy. Zobaczyłam szyld sklepu spożywczego. Pomyślałam, że powinnam zrobić zakupy. Tylko po co? Dla kogo? Odwróciłam głowę. „Włóczka”. Zielony sweterek w witrynie. A może druty? Zrobię sobie kolejny czarny szalik. Nic innego nie umiem. Ale zajmę trochę ręce. I myśli. Będę liczyła oczka. A jak zrobię kilka szalików, połączę je i powstanie koc. Tak, włóczka to dobry pomysł. Kupiłam kilka motków. W drodze na przystanek znów poczułam delikatny powiew wiatru. Pomyślałam, że Ty jesteś w tym powiewie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale właśnie takie odniosłam wrażenie. Zresztą, czy wszystko trzeba wyjaśniać?
Przy przystanku zatrzymał się autobus. Zielony. Wsiadając, wciąż myślałam o tym delikatnym podmuchu. Czy tylko w taki sposób będę odczuwała Twoją obecność? Chyba powinnam poczuć ukojenie, spokój wypływający ze świadomości, że w jakiś sposób ciągle jesteś obecny, że trwasz przy mnie. Właśnie: „trwasz”. Nie: „stoisz” czy „jesteś”. To by oznaczało tylko chwilową obecność. Czułam co innego. Ty trwasz. Bez końca. I bez ograniczenia w przestrzeni. Po chwilowym doznaniu spokoju poczułam nasilający się ból. Jak to? Już nigdy nie staniesz obok? Nie dotkniesz mojej ręki? Nie zamkniesz mnie w ramionach? Przecież miałeś mnie chronić przed całym złem tego świata. Pamiętasz? „Jestem Twoim rycerzem w lśniącej zbroi” – mówiłeś. Właśnie teraz Ciebie potrzebuję. Bez Ciebie świat jest zimny i okrutny. I wszystko mnie boli. Każdy płacz i każdy śmiech, każde wyjście z domu, każdy poranek i każdy dzień, każdy powrót do mieszkania, każda noc, każda rozmowa i każda cisza... każda chwila. A Ty właśnie teraz nie możesz przyjść. Nie przytulisz mnie i nie ukoisz tego bólu.
Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły płynąć. Siedziałam w tyle autobusu przy oknie, jak co dzień. Wyglądałam przez szybę i próbowałam przestać płakać. Nagle poczułam w dłoni coś ciepłego. Rozejrzałam się. Obok mnie siedziała staruszka w okularach. Miała na sobie ciemny płaszcz. Trzymała mnie za rękę. Wolną dłonią otarłam łzy. Chciałam się uśmiechnąć i odezwać. Tylko co miałabym jej powiedzieć? Każde słowo wywołałoby nowe łzy. Siedziałam więc bez ruchu i ściskałam dłoń staruszki. Autobus zatrzymał się na przystanku. Kobieta puściła powoli moją rękę. Wstała bez słowa i skierowała się do wyjścia. Stojąc przy drzwiach odwróciła się do mnie. Miała policzki mokre od łez. Ale jej oczy były pełne ciepła i nadziei. „Pełne słońca” – pomyślałam. Wysiadła. Moja dłoń wciąż była zaciśnięta. Lekko rozchyliłam palce i wtedy dopiero zobaczyłam małego zielonego motyla z plastiku. Mały promyczek nadziei od pełnej słońca staruszki. Uśmiechnęłam się lekko. Z oczu znów płynęły łzy.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Piękność dnia (Belle de jour, 1967)

Film rozpoczyna się od scen zestawionych na zasadzie kontrastu. Przywodząca na myśl powieści sentymentalne przejażdżka mężczyzny i kobiety dorożką zostaje przerwana. Zaraz potem następuje brutalna scena biczowania niewiernej żony. Dopiero po chwili widz orientuje się, że to nie rzeczywistość, tylko wizja bohaterki. Po scenie pełnej okrucieństwa powraca konwencja sentymentalna – obraz szczęśliwego młodego małżeństwa. Okazuje się jednak, że ta sielanka nie jest do końca prawdziwa. Kolejne wizje Severine – głównej bohaterki, młodej mężatki – wyjaśniają, że była ona molestowana w dzieciństwie, dlatego teraz czuje obawę przed bliskością. Mąż jest dla niej bardzo wyrozumiały, jednak lęki kobiety nie pozwalają żadnemu z nich na bycie szczęśliwym. Severine chce się zmienić. Swoistą terapią ma być praca w domu publicznym. Widz obserwuje stopniową przemianę bohaterki z pełnej obaw, chłodnej damy w świadomą swej seksualności kobietę. Do osiągnięcia szczęścia jednak jeszcze daleko.
Obraz Buñuela jest bardzo ciekawie skonstruowany. Sceny realistyczne przeplatają się z wizjami bohaterki i jej wspomnieniami z dzieciństwa. Film jest nie tylko opowieścią o losach Severine i jej problemach. To także panorama francuskiego społeczeństwa. Buñuel jest wnikliwym obserwatorem, który odsłania ludzką dwulicowość, zakłamanie, skłonność do stwarzania pozorów szczęśliwego, uczciwego życia. Nikt nie mówi o istnieniu domów publicznych, ale niemal każdy wie, gdzie się znajdują. Wiele kobiet podejmując pracę w takim miejscu decyduje się na prowadzenie podwójnego życia. Powszechnie szanowani mężczyźni tylko tam ujawniają swoją skłonność do perwersji.
W filmie, zwłaszcza w scenach wizyjnych, pojawiają się symbole, których odczytanie umożliwia lepsze rozumienie dzieła. Czerwony strój Severine jest znakiem namiętności, ale zapowiada również niebezpieczeństwo. W innym widzeniu bohaterka w białej sukni obrzucana jest błotem. To symbol grzeszności, winy, nieczystości. Występowanie na przemian scen rzeczywistych z wizyjnymi wskazuje na niemożność poznania całej prawdy o człowieku.
„Piękność dnia” to godne uwagi dzieło Buñuela. Historia niezwykle ciekawa, bardzo dobrze opowiedziana. Trzeba docenić świetny portret psychologiczny głównej bohaterki umiejętnie zagranej przez Catherine Deneuve. Film warty zobaczenia.

środa, 14 stycznia 2009

"Noc w muzeum" ("Night at the museum", 2006)

Historia Larry’ego (Ben Stiller), który nie ma w życiu wiele szczęścia. Jest po rozwodzie z żoną. Nie może znaleźć stałej pracy. Często zmienia miejsce zamieszkania. Brak stabilizacji sprawia, że jego relacje z synem ulegają pogorszeniu. Chłopiec zaczyna tracić wiarę w ojca. Larry potrzebuje więc pilnie jakiegoś zajęcia. Przyjmuje posadę nocnego strażnika w Muzeum Historii Naturalnej. Wydaje się, że wszystko zaczyna się układać. Niezupełnie. Już pierwszej nocy w nowej pracy pojawia się poważny problem: eksponaty muzealne budzą się do życia.
Film zapowiada się dość ciekawie. Jest bardzo widowiskowy. Mamy tu szkielet tyranozaura, biegający za kością jak pies, pojawiają się waleczni Rzymianie, okrutni Hunowie, dzikie zwierzęta, piękna i odważna Indianka, a także wiele innych postaci. Bohater musi zapanować nad nimi wszystkimi, odzyskać zaufanie syna i stawić czoła nowym kłopotom.
To dobry film dla dzieci. Oprócz całej otoczki niezwykłości próbuje przekazać kilka ważnych prawd: podkreśla wagę przyjaźni, współdziałania, uczy, że nie można nikogo przekreślać, bo każdy ma jakieś mocne strony, musi tylko w siebie uwierzyć. Wpisana jest tu również pochwała dla nauki: warto zdobywać wiedzę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy okaże się przydatna lub nawet niezbędna.
Niestety, dorosły widz może się momentami nudzić, a niektóre sceny z założenia komiczne uznać za mało śmieszne, albo wręcz żałosne (bitwa z małpką). Jeśli mimo wszystko uda mu się dotrwać do końca filmu, będzie rozbawiony. Wystarczy pamiętać, że przecież nie ma to być wielkie kino skłaniające do refleksji, a jedynie wieczorna rozrywka dla całej rodziny. Myślę, że to zadanie zostało spełnione.

wtorek, 13 stycznia 2009

Orhan Pamuk, "Nazywam się Czerwień"

Pierwszy rozdział książki noblisty zawiera opis makabrycznej sceny morderstwa, ale zarazem zapowiada niezwykle interesującą historię. W opowieść kryminalną (poszukiwanie zabójcy Eleganta) wplecione zostały rozważania dotyczące sztuki, wartości moralnych, uczuć. Rozmiar powieści przestaje przerażać już po przeczytaniu pierwszych stron.

piątek, 5 grudnia 2008

Alberto Fuguet, "Filmy mojego życia"

Proza hiszpańskojęzyczna.

Posąg [Aleksandra]

- Anka, przepraszam cię. Nie chciałem, żeby to tak wyszło...

- Oczywiście. A jak miało wyjść? Miałam się dowiedzieć za miesiąc, czy za pół roku, czy może nigdy? Jak długo jeszcze zamierzałeś udawać, że nic cię z nią nie łączy, że to tylko koleżanka z pracy? To obrzydliwe!

- Przecież nie udawałem, ja naprawdę coś czułem do ciebie, ale...

- Przestań, nie chcę tego słuchać! Po prostu dokończ pakowanie i wyjdź. Nie chcę już o tym rozmawiać.

- Jeszcze tylko kilka rzeczy – Wojtek chodził po mieszkaniu w pośpiechu i przeszukiwał wszystkie szafki – Gotowe. Wybacz, że cię zraniłem. Nie chciałem tego.

- Ale nie przepraszaj, nie masz za co. Nie zraniłeś mnie. Właściwie dobrze się stało. Masz rację, my... To nie miało sensu. Idź już. Cześć!

- Trzymaj się, Anka! Dasz sobie radę?

- A dlaczego mam nie dać? Myślisz, że mogę się załamać? Daj spokój! Nie jestem dzieckiem.

- W takim razie już pójdę. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń o każdej porze.

- To nie będzie konieczne. Pa!

Zamknęła za nim drzwi odrobinę za mocno. Poczuła napięcie wszystkich mięśni i ostry ból w klatce piersiowej, jakby złapał ją jakiś dziwny skurcz. Zgięta wpół osunęła się na ziemię i zaczęła płakać. Ból się wzmagał. Otworzyła usta, by go wykrzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Nie wiedziała, jak długo leżała skulona na podłodze, zanim zadzwonił telefon. Musiała usnąć zmęczona bólem i płaczem. Z trudem się podniosła i podeszła do aparatu.

- Słucham – jej głos był bardzo słaby.

- Cześć, Aniu! Mówi Jacek. Jak się masz? Co słychać?

- Wszystko w porządku. Jestem ostatnio trochę zabiegana, ale jest ok - zdumiewające, jak łatwo przychodziły jej kłamstwa - A co u Ciebie? Znalazłeś pracę?

- Tak, wyobraź sobie, że dostałem wymarzoną robotę! Świetna pensja! Właściwie jedyna wada to odległość. Dojazdy by mnie po prostu zjadły, dlatego muszę się przeprowadzić. W przyszłym tygodniu zabieram rzeczy do Katowic. Wynająłem już mieszkanie.

- Tak? To dobrze. Cieszę się.

- Aniu, czy wszystko ok.? Masz taki słaby głos...

Wyprostowała się. Napięcie mięśni. Mechanizm obronny.

- Oczywiście, że ok. Tylko... muszę kończyć, bo właśnie gotuję obiad i... Trzymaj się! I gratuluję. Pa!

Odłożyła słuchawkę. Drżała.

„O nie! Nie będę się rozklejać przez tego idiotę! Muszę się wziąć w garść... Tylko po co? Dla kogo mam być silna? Dla siebie nie warto. A on już nie wróci. Miał rację, że wybrał tę blondynę o ciele Pameli Anderson. W porównaniu z nią wyglądam jak sierotka Marysia albo pasterka Zosia, a one raczej nie miały szczęścia w miłości. Może dlatego, że nie biegały w kusym kostiumie po plaży”.

Żeby znów nie płakać, skupiła całą uwagę na wykonywanych czynnościach: zamknęła drzwi na zamki i zaczęła odkurzać, potem pozmywała naczynia, zrobiła pranie i starła kurz. Kiedy nie było już nic do zrobienia, bo wysprzątała każdy kąt mieszkania, pozwoliła sobie na gorącą kąpiel. Zapaliła lawendową świeczkę, bo zapach lawendy sprawia, że człowiek słabiej odczuwa lęk. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie o tym czytała. Leżąc w wannie pod grubą kołdrą z piany, znów zaczęła płakać.

„Po co to wszystko? Po co tyle bólu? Życie i tak się skończy. Dlaczego mam tyle cierpieć? Czy ja nie mogę być szczęśliwa? Chociaż przez chwilę? To prawda, człowiek jest silny, ale po co mam to wciąż na nowo sprawdzać. Ja już nie chcę... nie chcę cierpieć. Nie chcę nic. Nie chcę tej męki. Nie chcę”.

Z trudem się podniosła, gdy poczuła, że woda stała się lodowata. Długo wycierała się ręcznikiem, by pobudzić krążenie i poczuć ciepło. Włożyła czarne dżinsy i szary luźny sweter. Związała niedbale włosy. Wciąż czuła ucisk w gardle i w klatce piersiowej. Nie mogła zostać w domu. Łzy wciąż płynęły. Miała czerwone oczy i podrażnioną skórę. Czuła, że jeśli będzie dłużej sama w mieszkaniu, będzie płakać cały czas, aż braknie jej łez, aż stanie się tak słaba, że nie będzie mogła się ruszać, ani nawet mówić. Wypłakałaby cały ból i jednocześnie całą siłę, całą siebie. Musiała się przed tym w jakiś sposób uchronić. Przemyła twarz i zrobiła perfekcyjny makijaż. Spakowała do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Postanowiła wyjechać. Gdziekolwiek. Chociaż na kilka dni. Oderwać się od problemów. Odciąć się. Uciec.

„Uciec? No tak, to coś, co wychodzi mi najlepiej. Takie życie mi nie odpowiada, więc zabieram swoje zabawki i sztywno, z wysoko uniesioną głową odchodzę gdzie indziej. Nie spieszę się, nie ukrywam, ale to tylko pozory. Tylko fasada. Tak to widzą inni. Tak mają to widzieć. A przecież właściwie uciekam cały czas. Rezygnacja z pracy, gdy byłam zagrożona utratą stanowiska; zrywanie znajomości zanim przerodziły się w coś poważnego, by nie musieć cierpieć po ewentualnym rozpadzie związku (Wojtek był tu wyjątkiem. Niestety. Jedyny mężczyzna, któremu pozwoliłam na bliskość. I to właśnie on mnie zdradził. Ironia losu); rzucanie się w wir pracy, gdy pojawiają się jakieś problemy. No i teraz. Wyjazd po zerwaniu. Wciąż ucieczka. Przed oceną, przed cierpieniem, bólem, a właściwie przed... życiem. Nawet nie mogę powiedzieć, że cokolwiek zyskałam dzięki tym ucieczkom. Wręcz przeciwnie – zbyt wiele straciłam. Jedyne, co mam, to podziw ludzi. Ale po co mi ten podziw? Przecież oni mnie właściwie nie znają. Widzą tylko to, co chcę pokazać. Nic więcej. Nikt mnie nie przytuli, kiedy zacznę płakać, bo przecież to niemożliwe, żebym ja w ogóle miała jakiś gorszy dzień, jakieś kłopoty. Z zewnątrz moje życie wygląda prawdopodobnie jak pasmo szczęścia. A prawda jest taka, że to ruina. Nawet gorzej: pustka”.

Opanował ją silny lęk. Poczuła przeraźliwe zimno. Drżała. Spojrzała w lusterko i zobaczyła, jak spływa jej perfekcyjny makijaż. Osunęła się na ziemię. Znów pojawił się ból. I uwięziony w gardle krzyk. Skulona podeszła do telefonu i drżącą ręką wystukała numer.

- Jacek – wyszeptała, płacząc – nie wszystko jest ok. Możesz przyjechać?